środa, 14 maja 2008

Na targu poleskim

Targi i jarmarki na Polesiu zaczynają się bardzo wcześnie, bo równo z pierwszym świtem. Zjeżdżają się na nie gospodarze z dalekich okolic, przebywają czasem kilkadziesiąt kilometrów okropnej drogi końmi, piechotą lub łodzią i przywożą swe produkty na sprzedaż, sprzedawane przeważnie po śmiesznie niskich cenach. Czas jednak i praca nie liczą się na Polesiu. Dość przypomnieć, że dziewczyna wiejska za całodzienną pracę w czasie żniw otrzymuje 70 gr.
A jak się cieszą z tego zarobku! Wracając do domu śpiewają sobie wesoło. Dziwny to jednak śpiew, głośny, wrzaskliwy i jakoś smętnie zawodzący.
Uzbierawszy kilka złotówek idzie potem taka kobieta na targ, ale zanim wyda grosza oglądnie go dziesięć razy, żałując pieniędzy nawet na sól. Kroniki sądowe notują na Polesiu częste przekraczanie przez ludność tamtejszą przepisów ustawy karno-skarbowych o monopolach państwowych. Ustawa ta n.p. zakazuje używania soli bydlęcej, znacznie tańszej od zwykłej, do celów "niezgodnych z przeznaczeniem". Mimo to jednak Poleszucy zaprawiają tą solą, skażoną tlenkiem żelaza, swoje potrawy, narażając się na areszt, wysokie grzywny, no i choroby.
Rarytasem dla chłopów jest machorka. Cóż kiedy monopol tytoniowy dopuszcza do sprzedaży tylko duże paczki po 60 gr, sumę zawrotnie wysoką, jak na poleskie stosunki. Radzą więc sobie kupcy w ten sposób, że dzielą paczkę na czworo, gdyż dopiero wówczas znajdują na nią zbyt, odbierając należność przeważnie w produktach rolnych. Handel bowiem zamienny kwitnie na Polesiu w najlepsze, jak za dawnych, dobrych czasów.
Wielkiem bogactwem Polesia są przedewszystkiem ryby. Wody poleskie dostarczają ogółem rocznie około 1300 tysięcy kilogramów ryb, których łowieniem trudnią się dosłownie wszyscy, począwszy od dzieci, a skończywszy na starcach. Handel jednak rybami jest zupełnie niezorganizowany. Sprzedaje się je na oko, a potężną rybę można czasem kupić za grosze.
Wielkim pokupem na targach cieszą się przedewszystkiem naczynia gliniane produkowane w Horodnie. Za kopiastą furę towaru, którą garncarz musi często wieźć końmi 70, albo i więcej kilometrów, otrzymuje on około 30 zł., niewiadomo czy za furmankę czy za pracę?
Bardzo mało zarabiają także kobiety trudniące się wyrabianiem rogoży. Za pięć do siedmiu rogoży, bo tyle może unieść, otrzymuje ona 1 złoty i 50 groszy. Żeby uzyskać tę kwotę musi naprzód naciąć towaru, brodząc często po pas w wodzie, potem wysuszyć go, spleść, związać, a następnie dźwigać kilkadziesiąt kilometrów.
Gotowe ubranie jest niedościgłem marzeniem Poleszuka, to też wszyscy ubierają się w samodziały i posuwają samowystarczalność do ostatecznych granic kupując tylko to , co jest naprawdę niezbędnie potrzebne.
Błogosławioną porą dla Poleszuka jest zima, bo wtedy, gdy mróz zetnie błota, można saniami przewieźć drzewo i na tem zarobić.
W ostatnich czasach wzmogło się na Polesiu zapotrzebowanie na grzyby. Przekupnie wykupują je też na targach, suszą i odstępują hurtownikom, na eksport do Ameryki.

Źródło: Światowid nr 36 (630) - 05.09.1936, str.8-9

Brak komentarzy: