WYWIAD „ŚWIATOWIDA" Z SYNAMI MUSSOLINIEGO W ASMARZE.

Obecnie eskadry odpoczywają po wczorajszej walce, a mechanicy naprawiają podziurawione samoloty. O parę kilometrów od Asmary, w szczerem polu, wyrosło niedawno całe miasteczko domów, willi, hangarów. To lotnisko wojskowe. Śmieją się w słońcu prześliczne domki oficerskie, różowią się gmachy klubu i dowództwa, zieją czarnemi paszczami wnętrz olbrzymie hangary. Te ostatnie są zresztą przeważnie puste, gdyż aparaty ustawiono opodal, w długim rzędzie. Są to wszystko samoloty bombowe Caproni, białe, piękne, zgrabne. Na aparatach, należących do „Disperaty", namalowane są godła tej eskadry: trupia główka i dwa piszczele na krzyż; aparaty „Testa di Leone" noszą głowę lwa i napis „Quia sum leo". Obok każdego samolotu widać uszeregowane skrzynki z bombami. Rozmawiamy z komendantem „Disperaty", kpt. Ciano, jego zastępcą — kpt. Casero, oraz
porucznikami, braćmi Bruno i Vittorio Mussolini. Wtajemniczają oni nas z całą uprzejmością w tajniki funkcjonowania aparatów, działalności eskadry i t.d. A więc — „Disperata" składa się z dziesięciu wielkich, trzymotorowych samolotów „Caproni". Każdy z nich ma 5—6 miejsc i zabiera: dwóch obserwatorów, z których jeden ma pieczę nad bombami a drugi nad K. M., (często do obsługi drugiego K. M. zabiera się jeszcze trzeciego obserwatora), jednego pilota motorzystę i radiotelegrafistę. Trzeba zaznaczyć, że aparat typu „Caproni" ma dwa ciężkie K. M.: na górze i na dole. Aparat taki może zabrać ze sobą ponadto 600 kg bomb. Ponieważ w obecnej wojnie używa się przeważnie, bomb lżejszych, 30 kg lub całkiem małych, 2 kg przeto ładunek taki wynosi — w pierwszym wypadku 20, a w drugim — 300 bomb. Zasięg takiego aparatu wynosi około 1.400 klm.; na tyle starczy mu jednorazowy zapas benzyny.

— A więc tak — mówi Bruno — wczorajszy dzień był bardzo gorący. Strzelałem tak zawzięcie z karabinu maszynowego, że zabrakło mi amunicji. Zniżyłem się wtedy na 20 m., może na 30 m. i zacząłem walić z mauzera. Trudno opisać, jaka panika wynikła wśród Abisyńczyków.
— Podziurawili nam aparat porządnie — wtrąca Vittorio, chłopak 19-letni, szczupły, zwinny i ruchliwy. Podobnie, jak brat, zdał niedawno maturę. Przepada za sportami. Erytreę zna, ponieważ był tu przed dwoma laty z Brunem i polował na grubego zwierza nad Setitem.
Bruno jest podobny do ojca, tęgi, krzepki i rozkazujący. Lotnictwo traktuje jak sport, pasjami lubi tropić Abisyńczyków i wyszukiwać ich białe sylwetki wśród białych skał. Synowie Mussoliniego narażają się na śmierć codziennie. Idą w pierwszym szeregu awangardy, niby heroldzi swego wielkiego ojca, który rozpętał tę burzę nad Abisynją. Nie kryją się, ale śmiało patrzą przeznaczeniu w oczy. Jeżeli w tym geście ich jest demagogia, to jest to demagogja najszlachetniejszego gatunku.
Mój wywiad a raczej rozmowa skończona. Że udało mi się dotrzeć do synów Mussoliniego, to wyłączna zasługa adiutanta hr. Cianio, porucznika Ostynji. Lubi on dziennikarzy i chętnie otwiera przed nimi różnie wrota, zawarte na sto spustów. Odchodzę. Wszyscy lotnicy z „Disperaty" i z „Testa di Leone" żegnają mnie gromkimi okrzykiem: Saluti al „Światowid"!
Roman Fajans — Asmara.
Źródło: Światowid nr 49 (591) - 07.12.1935 r., str. 2-3
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz