Minęły tak zwane „złote czasy" borysławskie, kiedy to, jak mówiono, garściami zbierać można było pieniądze w tamtejszych sławnych błotach, Z dnia na dzień coraz mniejsze smugi dymów uchodzą z wież wiertniczych, zasłaniając nieboskłon, a coraz więcej kopalń z powodu wyczerpania żył ropnych zamyka swą działalność. Nowe wiercenia i poszukiwania ropy są ryzykowne i wymagają znacznego kapitału. Nie każdego stać na to.
Z faktem tym nie chcą się pogodzić mniejsi i więksi „bruttowcy", których kiesy są z tego powodu coraz mniejszemi dawkami dolarów zasilane. By wybrnąć z niekorzystnej dla siebie konjunktury, wpadają nieraz na rafinowane pomysły, dopuszczając się niebywałych manipulacyj oszukańczych, zakrojonych na olbrzymią skalę i świadczących o dużej inwencji przestępczej.
Na własnej skórze odczuło to niedawno jedno z największych przedsiębiorstw naftowo-przemysłowych, Sp. akc. „Galicja" w borysł. Zagłębiu naftowem.
Obejrzyjmy więc przebieg istotnie sensacyjnej afery, która ostatnio ujawniła się w Borysławiu i wywołała tam i w szerokiej okolicy olbrzymie wrażenie.
Ropa, która w tajemniczy sposób ulatniała się ze zbiorników...
Kierownictwo wyżej wspomnianej firmy zauważyło już w roku 1927 po raz pierwszy, systematyczne ulatnianie się drogocennego płynu z olbrzymich zbiorników „Galicji". Pomimo bacznej obserwacji", roztoczonej nad skomplikowanemi urządzeniami kopalnianemi, zagadki nie zdołano rozwiązać. Ropa uciekała, jakby się ulatniała...
Interpolowany kilkakrotnie odpowiedzialny za to kierownik tzw. tłoczni, Gottlieb Unterschutz, wykazywał zapiskami oraz licznikami zegarowemi, przez które każda kropla ropy musi przejść, zanim znajdzie się w zbiornikach, że wszystko jest w najlepszym gorządku. A tymczasem ropa wciąż znikała...
Nie było więc innej rady, jak zwrócić się do pomocy czynników śledczych, to jest do organów policji.
Policja przy pracy.
Z niezwykłą energją przystąpił borysławski komisarjat P.P., pozostający pod wytrawnym kierownictwem kom. Kornela Stejki, do żmudnych studjów nad rozwiązaniem tej niebylejakiej zagadki.
Już wstępne dochodzenia, prowadzone przez specjalistów w tej dziedzinie st. przodownika Flinta, st. posterunkowych Wojnowskiego i Lenarta, oraz przodowników służby śledczej Bafję i Kuczyńskiego, naprowadziły niespodziewanie na ślad olbrzymiej afery oszukańczej, niepamiętnej od szeregu lat w Zagłębiu borysławskiem.
Złotodajne kopalnie... wody.
Stwierdzono, że ośrodkiem całej afery była kopalnia „Maryna", będąca własnością znanego przemysłowca, Hermana Dienstaga. Kopalnia ta sprawiała mu wielki kłopot, polegający na tem, że była ona tak zw. „zagwożdżoną" czyli nie posiadającą w swoim otworze ani kropli ropy. Wody było tam natomiast pod dostatkiem. To też wydzierżawił ją znanemu w kołach naftowych Maurycemu Schutzmanowi, który niebawem okazał się istnym cudotwórcą.... Oto lotem błyskawicy rozeszła się po Zagłębiu wieść, że w „Marynie" odkryto niezmiernie obfitą, żyłę ropną, mogącą przez dłuższy czas nasycać kolosy zbiorników np. rafinerji „Galicji".
W czasie tym „Maryna", zawartym kontraktem z „Galicją", zobowiązała się dostarczać jej cennego płynu ropy — „póki zapas starczy". Ropa więc latami spływała do zbiorników „Galicji", tłoczona tamże specjalnie zbudowanemi rurociągami. Na skutek jednak poufnie otrzymanych informacyj, na tej właśnie „cudownej" kopalni spoczęło baczne oko władz śledczych. Przeprowadzone pewnego dnia ściślejsze obserwacje, spowodowały nagły wybuch bomby...
Co się bowiem okazało? Oto dna wszystkich trzech otworów kopalnianych zawierały wprawdzie płyn, ale był on najczystszą w świecie wodą. Jedynie cienka warstwa górna, dla pozoru nieznacznie pokryta była ropą.
Było to dziełem rodziny Schutzmanów: tatusia Zygmunta, oraz synów Maurycego, Henryka (główna sprężyna afery) i Izydora.
Tajemnicza wędrówka wody i ropy...
Labirynty mrocznej zagadki powoli zaczęły się rozjaśniać.
Ze zbiorników „Galicji", w kórych znajdowała się ropa, wydobyta z własnych kopalń, oraz nabywana w innych firmach, kierownik tłoczni „Galicji" Gottlieb Unterschutz, mniej cudownie, ale zato sprytnie zaopatrywał suche dna „Maryny" ropą (!!) ściągając ją specjalnemi rurociągami podziemnemi z pominięciem licznika, znajdującego się w tłoczni.
Ta sama ropa odbywała następnie już oficjalnie powrotną wędrówkę, z tą różnicą, że tym razem szła przez licznik, który następnie kontrolowany przez inżynierów, wykazywał zgodność z zapiskami w księgach, oraz wypłacanemi na tej podstawie sumami banknotów dolarowych, które nieustannie przez szereg lat ginęły w przytulnych kieszeniach rafinowanych „nafciarzy" Schutzmanów, godnych stanąć w rzędzie międzynarodowych aferzystów w najwyższym stylu.
Czasami na odmianę tłoczono do cierpliwych zbiorników zwyczajną wodę, która również wprawiała
w ruch licznik. Bocznym rurociągiem spuszczano ją następnie do potoku. Słowem „cuda" się mnożyły, a cierpliwy licznik zapisywał je na dobro pomysłowych Schutzmanów.
Sieć aferzystów rozgałęzia się..
Zdawało się, że z chwilą ujawnienia powyższych szczegółów skończy się praca władz śledczych. Był to jednak tylko prolog niesłychanie rozgałęzionej sieci aferzystów, wydobywających z suchego dna szeregu innych kopalń płyn ropny...
Akcja poczęła się szybko toczyć naprzód. Idąc po nitce do kłębka, władze policyjne znalazły się pewnego dnia w mieszkaniu niejakiego Oskara Rosenmana w Mrażnicy. Znaleziono tam ukrytą w łóżku żelazną kasetę, która przyniosła rewelacyjny materjał, będący cenną lampą dla rozjaśnienia tła afery.
Tajemnicza kasetka zawierała niemały skarb, bo 50.000 dolarów i kilka sztuk weksli z podpisami Leopolda Unikla. Sensację wywołał fakt, że do kasety... nikt nie chciał się przyznać. Zdołano jednak stwierdzić osobę właściciela, którym wreszcie okazał się właśnie kierownik tłoczni Gottlieb Unterschuz.
Kim jest Leopold Unikiel? Znany właściciel szeregu kopalń w Zagłębiu borysławskiem. Kopalnie „Kapela" I, II, III, „Ludwik", „Nadzieja", „Felicjan" i „Borysławski" są jego własnością. Pomimo, że żyły ropy w nich dawno były wyczerpane, kopalnie te wydały w roku 1930 tłoczni „Galicji" przeszło 50 wagonów ropy, jak obecnie ustalono, wyżej opisanym sposobem „cudownych" przewodów.
Polowanie na aferzystów.
Po ujawnieniu tych sensacyjnych szczegółów powstała zrozumiała panika wśród mniejszych i większych „przemysłowców" naftowych, z których codziennie po kilku ulatniało się z Zagłębia. Urządzono na nich formalne polowanie w Borysławiu, Drohobyczu, Stryju, Samborze, a nawet i Wiedniu. W nieubłaganej sieci policyjnej znalazło się wnet 12 głównych macherów, przeciwko którym sporządzono i odesłano do sądu okr. w Samborze doniesienie karne, obejmujące 300 arkuszy pisma maszynowego.
Za kratkami więć znaleźli się: Zygmunt, Maurycy, Henryk i Izydor Schutzmanowie, Dmytro Jakób, Izer Wilf, Gotlieb Unterschutz, Zenon i Stanisław Kolarz, Leopold Unikiel, Herman Sontag, Herman Dienstag i Matias Buchband.
Jeśli zajrzymy za kulisy afery, to ujrzymy głównego jej aktora, niemieckiego poddanego Gottlieba Unterschutza, którego karjera przypomina fantastyczny scenarjusz filmowy.
Człowiek to bowiem prosty, bez elementarnego wykształcenia, obdarzony jednak niebywałem sprytem i tupetem, był początkowo zwyczajnym dozorcą w kopalni „Galicji". Szybko zaawansował na tzw. odbiorcę ropy i doszedł do stanowiska kierownika tłoczni z płacą miesięczną około 3.000 miesięcznie. Drogą ujawnionych obecnie rzeczywiście rafinowanych manipulacji doszedł w krótkim czasie do majątku, wartającego obecnie około pół miljona złotych.
Sensacyjna ta sprawa nie dobiegła jeszcze końca. Niebawem usłyszymy dalsze z niej rewelacje, przyczem, jak wykazuje toczące się w dalszym ciągu śledztwo, liczba aresztowań powiększy się w trójnasób.
„Galicję" czeka jeszcze gwałtowna burza wewnętrzna z jej akcjonarjuszami z powodu poniesienia, przez nich strat, idących w miljony złotych.
Hen. Lip.
Żródło: Tajny Detektyw nr 12 - 05.04.1935, str.7-10
Z faktem tym nie chcą się pogodzić mniejsi i więksi „bruttowcy", których kiesy są z tego powodu coraz mniejszemi dawkami dolarów zasilane. By wybrnąć z niekorzystnej dla siebie konjunktury, wpadają nieraz na rafinowane pomysły, dopuszczając się niebywałych manipulacyj oszukańczych, zakrojonych na olbrzymią skalę i świadczących o dużej inwencji przestępczej.
Na własnej skórze odczuło to niedawno jedno z największych przedsiębiorstw naftowo-przemysłowych, Sp. akc. „Galicja" w borysł. Zagłębiu naftowem.
Obejrzyjmy więc przebieg istotnie sensacyjnej afery, która ostatnio ujawniła się w Borysławiu i wywołała tam i w szerokiej okolicy olbrzymie wrażenie.
Ropa, która w tajemniczy sposób ulatniała się ze zbiorników...
Kierownictwo wyżej wspomnianej firmy zauważyło już w roku 1927 po raz pierwszy, systematyczne ulatnianie się drogocennego płynu z olbrzymich zbiorników „Galicji". Pomimo bacznej obserwacji", roztoczonej nad skomplikowanemi urządzeniami kopalnianemi, zagadki nie zdołano rozwiązać. Ropa uciekała, jakby się ulatniała...
Interpolowany kilkakrotnie odpowiedzialny za to kierownik tzw. tłoczni, Gottlieb Unterschutz, wykazywał zapiskami oraz licznikami zegarowemi, przez które każda kropla ropy musi przejść, zanim znajdzie się w zbiornikach, że wszystko jest w najlepszym gorządku. A tymczasem ropa wciąż znikała...
Nie było więc innej rady, jak zwrócić się do pomocy czynników śledczych, to jest do organów policji.
Policja przy pracy.
Z niezwykłą energją przystąpił borysławski komisarjat P.P., pozostający pod wytrawnym kierownictwem kom. Kornela Stejki, do żmudnych studjów nad rozwiązaniem tej niebylejakiej zagadki.
Już wstępne dochodzenia, prowadzone przez specjalistów w tej dziedzinie st. przodownika Flinta, st. posterunkowych Wojnowskiego i Lenarta, oraz przodowników służby śledczej Bafję i Kuczyńskiego, naprowadziły niespodziewanie na ślad olbrzymiej afery oszukańczej, niepamiętnej od szeregu lat w Zagłębiu borysławskiem.
Złotodajne kopalnie... wody.
Stwierdzono, że ośrodkiem całej afery była kopalnia „Maryna", będąca własnością znanego przemysłowca, Hermana Dienstaga. Kopalnia ta sprawiała mu wielki kłopot, polegający na tem, że była ona tak zw. „zagwożdżoną" czyli nie posiadającą w swoim otworze ani kropli ropy. Wody było tam natomiast pod dostatkiem. To też wydzierżawił ją znanemu w kołach naftowych Maurycemu Schutzmanowi, który niebawem okazał się istnym cudotwórcą.... Oto lotem błyskawicy rozeszła się po Zagłębiu wieść, że w „Marynie" odkryto niezmiernie obfitą, żyłę ropną, mogącą przez dłuższy czas nasycać kolosy zbiorników np. rafinerji „Galicji".
W czasie tym „Maryna", zawartym kontraktem z „Galicją", zobowiązała się dostarczać jej cennego płynu ropy — „póki zapas starczy". Ropa więc latami spływała do zbiorników „Galicji", tłoczona tamże specjalnie zbudowanemi rurociągami. Na skutek jednak poufnie otrzymanych informacyj, na tej właśnie „cudownej" kopalni spoczęło baczne oko władz śledczych. Przeprowadzone pewnego dnia ściślejsze obserwacje, spowodowały nagły wybuch bomby...
Co się bowiem okazało? Oto dna wszystkich trzech otworów kopalnianych zawierały wprawdzie płyn, ale był on najczystszą w świecie wodą. Jedynie cienka warstwa górna, dla pozoru nieznacznie pokryta była ropą.
Było to dziełem rodziny Schutzmanów: tatusia Zygmunta, oraz synów Maurycego, Henryka (główna sprężyna afery) i Izydora.
Tajemnicza wędrówka wody i ropy...
Labirynty mrocznej zagadki powoli zaczęły się rozjaśniać.
Ze zbiorników „Galicji", w kórych znajdowała się ropa, wydobyta z własnych kopalń, oraz nabywana w innych firmach, kierownik tłoczni „Galicji" Gottlieb Unterschutz, mniej cudownie, ale zato sprytnie zaopatrywał suche dna „Maryny" ropą (!!) ściągając ją specjalnemi rurociągami podziemnemi z pominięciem licznika, znajdującego się w tłoczni.
Ta sama ropa odbywała następnie już oficjalnie powrotną wędrówkę, z tą różnicą, że tym razem szła przez licznik, który następnie kontrolowany przez inżynierów, wykazywał zgodność z zapiskami w księgach, oraz wypłacanemi na tej podstawie sumami banknotów dolarowych, które nieustannie przez szereg lat ginęły w przytulnych kieszeniach rafinowanych „nafciarzy" Schutzmanów, godnych stanąć w rzędzie międzynarodowych aferzystów w najwyższym stylu.
Czasami na odmianę tłoczono do cierpliwych zbiorników zwyczajną wodę, która również wprawiała
w ruch licznik. Bocznym rurociągiem spuszczano ją następnie do potoku. Słowem „cuda" się mnożyły, a cierpliwy licznik zapisywał je na dobro pomysłowych Schutzmanów.
Sieć aferzystów rozgałęzia się..
Zdawało się, że z chwilą ujawnienia powyższych szczegółów skończy się praca władz śledczych. Był to jednak tylko prolog niesłychanie rozgałęzionej sieci aferzystów, wydobywających z suchego dna szeregu innych kopalń płyn ropny...
Akcja poczęła się szybko toczyć naprzód. Idąc po nitce do kłębka, władze policyjne znalazły się pewnego dnia w mieszkaniu niejakiego Oskara Rosenmana w Mrażnicy. Znaleziono tam ukrytą w łóżku żelazną kasetę, która przyniosła rewelacyjny materjał, będący cenną lampą dla rozjaśnienia tła afery.
Tajemnicza kasetka zawierała niemały skarb, bo 50.000 dolarów i kilka sztuk weksli z podpisami Leopolda Unikla. Sensację wywołał fakt, że do kasety... nikt nie chciał się przyznać. Zdołano jednak stwierdzić osobę właściciela, którym wreszcie okazał się właśnie kierownik tłoczni Gottlieb Unterschuz.
Kim jest Leopold Unikiel? Znany właściciel szeregu kopalń w Zagłębiu borysławskiem. Kopalnie „Kapela" I, II, III, „Ludwik", „Nadzieja", „Felicjan" i „Borysławski" są jego własnością. Pomimo, że żyły ropy w nich dawno były wyczerpane, kopalnie te wydały w roku 1930 tłoczni „Galicji" przeszło 50 wagonów ropy, jak obecnie ustalono, wyżej opisanym sposobem „cudownych" przewodów.
Polowanie na aferzystów.
Po ujawnieniu tych sensacyjnych szczegółów powstała zrozumiała panika wśród mniejszych i większych „przemysłowców" naftowych, z których codziennie po kilku ulatniało się z Zagłębia. Urządzono na nich formalne polowanie w Borysławiu, Drohobyczu, Stryju, Samborze, a nawet i Wiedniu. W nieubłaganej sieci policyjnej znalazło się wnet 12 głównych macherów, przeciwko którym sporządzono i odesłano do sądu okr. w Samborze doniesienie karne, obejmujące 300 arkuszy pisma maszynowego.
Za kratkami więć znaleźli się: Zygmunt, Maurycy, Henryk i Izydor Schutzmanowie, Dmytro Jakób, Izer Wilf, Gotlieb Unterschutz, Zenon i Stanisław Kolarz, Leopold Unikiel, Herman Sontag, Herman Dienstag i Matias Buchband.
Jeśli zajrzymy za kulisy afery, to ujrzymy głównego jej aktora, niemieckiego poddanego Gottlieba Unterschutza, którego karjera przypomina fantastyczny scenarjusz filmowy.
Człowiek to bowiem prosty, bez elementarnego wykształcenia, obdarzony jednak niebywałem sprytem i tupetem, był początkowo zwyczajnym dozorcą w kopalni „Galicji". Szybko zaawansował na tzw. odbiorcę ropy i doszedł do stanowiska kierownika tłoczni z płacą miesięczną około 3.000 miesięcznie. Drogą ujawnionych obecnie rzeczywiście rafinowanych manipulacji doszedł w krótkim czasie do majątku, wartającego obecnie około pół miljona złotych.
Sensacyjna ta sprawa nie dobiegła jeszcze końca. Niebawem usłyszymy dalsze z niej rewelacje, przyczem, jak wykazuje toczące się w dalszym ciągu śledztwo, liczba aresztowań powiększy się w trójnasób.
„Galicję" czeka jeszcze gwałtowna burza wewnętrzna z jej akcjonarjuszami z powodu poniesienia, przez nich strat, idących w miljony złotych.
Hen. Lip.
Żródło: Tajny Detektyw nr 12 - 05.04.1935, str.7-10
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz